Prezentujemy kolejną historię naszych rodaków, którzy samochodem wybrali się do Gruzji i postanowili zamieszkać w niej na stałe! Oto historia Polaków – Celiny i Piotra Wasilewskich 🙂

 W końcu Gruzja to nie koniec świata. Zdecydowaliśmy, że pojedziemy samochodem i dotrzemy do Sighnaghi.
 Sighnaghi jest niewielkim miasteczkiem w Kachetii, w Gruzji. Trafiliśmy
 tu po raz pierwszy w 2013 roku. Była to nasza pierwsza podróż do Gruzji
 i nie pomyśleliśmy, że pierwsze odwiedzone przez nas miasto będzie 
kiedyś naszym miastem. 
 W ubiegłym roku ponownie tu przyjechaliśmy i
 wtedy zapadła decyzja, że szukamy dla nas domu. Pomogli nam gruzińscy 
przyjaciele. I tak w styczniu 2015 roku sfinalizowaliśmy kupno domu.
 W Polsce z nieukrywaną satysfakcją zwolniliśmy się z pracy. Obydwoje 
pracowaliśmy na poczcie i mieliśmy serdecznie dość tego kieratu. Ciągłe 
restrukturyzacje, rozpychanie się łokciami, kolesiostwo i powszechny 
nepotyzm odebrał nam całą satysfakcję z lubianej wcześniej pracy.
 
Dzisiaj wiemy, że była to dobra decyzja. Emerytury mamy wypracowane. 
Zostało nam dożyć do wieku emerytalnego. Gruziński klimat sprzyja temu i
 dlatego tu jesteśmy.

 Jak napisałam zwolniliśmy się z pracy. 
Odczuwaliśmy przy tym dziką satysfakcję. Już żaden pseudo kierownik czy 
dyrektor nie będzie miał nad nami władzy.
 Po załatwieniu wszystkich 
niezbędnych spraw w Polsce zaczęliśmy się pakować. I zaczęły się schody.
 Zaplanowaliśmy dojazd do Sighnaghi naszym samochodem Toyotą Aygo. 
Ponieważ nasze auto duże nie jest, trzeba było zdecydować, które 
przedmioty będą nam niezbędne w Gruzji, a co możemy kupić na miejscu.
 Na pierwszy ogień poszły narzędzia Piotrka. Jak ma się dom, to wypada 
mieć wiertarkę, wkrętarkę i inne tego typu urządzenia. Do tego 
spakowaliśmy ubrania, trochę pościeli, bo przecież będziemy mieli guest 
house i resztę już według osobistych priorytetów. Dla tej reszty dużo 
miejsca nie zostało, ale dobre i to.

 Wczesnym rankiem w piątek 
ruszyliśmy w drogę rozpoczynając tym samym nowy etap w naszym 
półwiecznym życiu. Chcieliśmy jak najszybciej zawiesić polską flagę na 
naszym domu w Gruzji. 
 Podróż samochodem przez pięć krajów, aby 
dotrzeć do Gruzji trwała pięć dni. Polskę przejechaliśmy w miarę 
sprawnie. Późnym wieczorem zatrzymaliśmy się na Słowacji na nocleg. 
Pogoda była paskudna i cieszyliśmy się, że mamy ciepły pokój.
 Rano 
ruszyliśmy dalej. Słowacja, Węgry, a potem Rumunia. Tu następny nocleg i
 dalej. Postanowiliśmy przejechać przez Transylwanię. Piękne okolice, 
hrabia Dracula musiał się tutaj bardzo dobrze czuć. Góry, lasy i babcie 
przy drogach sprzedające pyszne sery.
 I tak dojechaliśmy do 
Bukaresztu. Czytałam, że można go objechać obwodnicą, tylko bądź 
człowieku mądry i zgadnij, gdzie zjechać na tę obwodnicę. Tak oto 
wjechaliśmy do stolicy Rumunii i męcząc się niezmiernie pokonaliśmy ją z
 duszą na ramieniu. Jak dla nas, to nie ma tam żadnych obowiązujących 
przepisów ruchu drogowego. Drogi dziurawe jak dobry ser. Miasto 
pamiętające czasy komunizmu. Bez żalu i z ulgą wyjechaliśmy stamtąd i 
dotarliśmy do jedynego drogowego przejścia granicznego na Dunaju między 
Rumunią a Bułgarią. Wiedzieliśmy, jak się przygotować na jego 
przekroczenie,

  Podjechaliśmy do przejścia granicznego w Ruse w Rumunii i ustawiliśmy się w niewielkiej kolejce. 
  Przejście jak każde inne, jedna rzecz tylko je wyróżnia. Otóż jest to  jedyne przejście lądowe na Dunaju między Rumunią a Bułgarią. W innych  miejscach granicę pokonuje się promem, a tu można przejechać mostem.  Przejazd jest płatny. Kosztuje 4 euro lub 5 dolarów. Sztuczka polega na  tym, że rumuńscy pogranicznicy nigdy nie mają reszty. My to wiedzieliśmy  i byliśmy przygotowani. Piotr trzymał 4 euro, natomiast jakieś trzy  samochody przed nami dziewczyna kolędowała do wszystkich kierowców, aby rozmienić pieniądze. W końcu jej się udało i w ciągu kilku minut byliśmy  na moście.
 A swoją drogą to ciekawe, że pograniczników nic więcej nie interesowało poza opłatą za przejazd mostem.
  Most do połowy należy do Rumuni i tu trzeba się dobrze gimnastykować  żeby ominąć największe dziury. Połowa bułgarska jest w trochę lepszym  stanie.
 W Bułgarii zatrzymaliśmy się na nocleg. Bez większych  problemów dojechaliśmy do granicy z Turcją. Tu najpierw zakup wiz. Potem  odesłano nas do kontroli samochodu. Wcale nie byliśmy zdziwieni. Nasze  auto zapakowane było po brzegi i mieliśmy przerażenie w oczach, gdy  kazano nam wszystko 
 wypakować.
 Nie wieźliśmy nic zakazanego ale  wszystko było ułożone jak klocki lego i nie byliśmy pewni czy po  rozpakowaniu bagażu potem wszystko nam się zmieści do samochodu. Do tego  upał i zmęczenie nie nastrajało nas do wysiłku fizycznego. Ale cóż.  Chcesz do Gruzji? To do roboty!
 Kontrola była krótka, chyba tylko po  to żebyśmy się w samochodzie nie zasiedzieli. Nikt nawet do toreb nie  zajrzał. Ale co się namęczyliśmy, to nasze.
 Na szczęście udało się  spakować wszystko do samochodu i ruszyliśmy przez Turcję. Najbardziej  ciekawił nas przejazd przez Istambuł. Przecież to ogromne miasto.

 Wjechaliśmy do Turcji. Przed nami autostrada więc mamy nadzieję, że ten
 kraj przejedziemy szybko. Po drodze do Istambułu usiłowaliśmy kupić 
winietkę na autostrady i płatne mosty w Turcji. Okazało się, że tuż 
przed Istambułem jest urząd pocztowy, gdzie można nabyć winietkę. Po 
naklejeniu jej pod lusterkiem wstecznym na szybie ruszyliśmy spokojnie 
przez największe miasto w Turcji.
 Nasze obawy się szybko rozwiały, 
bo Istambuł jest pięknie oznaczony i bardzo sprawnie się go przejeżdża. 
Drogi szerokie, po kilka pasów dawały możliwość spokojnego, aczkolwiek 
dynamicznego poruszania się po mieście. Można powiedzieć, że jazda 
samochodem przez Istambuł była przyjemnością. Z zazdrością patrzyliśmy 
na tureckie rozwiązania w kwestii płatności za drogi i mosty, dziwiliśmy
 się, że Turcy bez problemu ustępują nam i sobie miejsca podczas zmiany 
pasów, no i te piękne, ogromne drogi.
 Bez przygód dojechaliśmy do 
końca autostrady, jakieś 200 km za Istambułem i znowu niespodzianka. Co 
prawda autostrady już nie było, ale dalsza droga była równie dobra, bo 
dwupasmowa. I tak przez cały kraj, około 1500 km można jechać ponad 100 
km/h, bo turecka policja nie zatrzymuje za przekraczanie prędkości.
 Tylko jedno nam się nie podobało, a mianowicie 1 litr benzyny kosztował w Turcji około 10 zł. Skąd oni wzięli takie ceny?
 Zatrzymaliśmy się na nocleg w Turcji i cieszyliśmy się, że już następnego dnia będziemy w Gruzji. 

 Przed nami była ostatnia część naszej podróży samochodem do Gruzji, do nowego życia. 
 Jakie ono będzie?- zastanawialiśmy się po drodze. Czy lepsze, czy gorsze? A może po prostu inne?
  Późnym wieczorem bardzo sprawnie przekroczyliśmy granicę turecko-  gruzińską. W baku mieliśmy opary więc rozglądaliśmy się za stacją  benzynową. Na szczęście była blisko i zapełniliśmy bak po brzegi tanią,  gruzińską benzyną.
 W założeniu mieliśmy w planach znalezienie  noclegu. Ale gdy minęliśmy Batumi zajechaliśmy na kawę do przydrożnej  knajpki. Tam przy kawie zdecydowaliśmy się jechać dalej.
 I tak,  robiąc po drodze trzy krótkie przerwy na przysłowiowe zamknięcie oczu,  dojechaliśmy do Tbilisi. Chcieliśmy ominąć miasto w godzinach porannego  szczytu i pojechaliśmy z Mcchety drogą na Baku. Cóż, już nie raz  skracając sobie drogę w Gruzji tak naprawdę ją wydłużaliśmy. Tym razem  też tak było.


 Niestety nasz samochód nie pokonał ogromnych dziur na  całej szerokości drogi i musieliśmy zawrócić. A było tak blisko. Dzisiaj  tych dziur już nie ma i można spokojnie ominąć Tbilisi.
 Przejazd  przez Tbilisi o 9-tej rano, to jak pływanie w rwącej, górskiej rzece.  Przy pomocy gruzińskiego kierowcy daliśmy radę i wyjechaliśmy w końcu na  drogę do Sighnaghi. Jeszcze tyko 90 minut i będziemy na miejscu. 

  Nasza podróż trwała 5 dni. Cztery razy nocowaliśmy w różnych krajach.  Przejechaliśmy prawie 4 tysiące km. Dzisiaj już wiemy, że było warto.
  Teraz mamy w Sighnaghi nasz dom, w którym przygotowaliśmy pokoje  gościnne. Organizujemy też naszym gościom wycieczki do okolicznych  atrakcji. Zapraszamy!
 http://www.petersguesthouse.pl/





Przeczytaj także:
- SAMOCHODEM DO GRUZJI
- SAMOCHODEM DO BATUMI
- KOCHANA GRUZJO CZAS WYJEŻDŻAĆ…
- ILE KOSZTOWAŁA NAS GRUZJA?
- CZY DROGA WOJENNA JEST BEZPIECZNA?
- PODRÓŻ DOOKOŁA GRUZJI I TBILISI
- BATUMI
















Masz pytania, komentarze? pisz śmiało, ale z klasą :-)