
Apetyt przyszedł na którąś z wysp morza Śródziemnego.
Orzeł czy reszka? – zapytałem Magdę przed wyborem nowego kierunku wakacyjnych wojaży. Orzeł to Sardynia, reszka Korsyka. Po rzucie monetą wypada orzeł – ruszamy zatem na włoską Sardynię, leżącą w zasięgu wzroku francuskiej Korsyki. W głowie rodzą się różne koncepcje tego wyjazdu.
– A może by tak połączyć obie wyspy w planie zwiedzania? – hmmm…
– zobaczymy jak wyjdzie z czasem i funduszami. Każda podróż jest jak żywy organizm i nigdy nie wiadomo co przyniesie kolejny dzień. Czytałem gdzieś w sieci, na czym polega różnica pomiędzy turystą a podróżnikiem – ten pierwszy nie pamięta co wczoraj widział i gdzie był, a drugi gdzie będzie i co zobaczy nazajutrz. Coś w tym jest, aczkolwiek bardziej preferujemy zwiedzanie świata z dostępem do wody i toalety. Śpimy w namiocie, jemy pod chmurką, ale spłuczkę i prysznic lubimy mieć w zasięgu spania. Fajnie jest mieć dostęp do stałego prądu, ale na inną okoliczność kupiliśmy przetwornicę samochodową z 12 V na 220V – to pozwala podpiąć urządzenia elektryczne do 150 watów, jak np.: laptopa, komórkę czy lampkę nocną.
Początek podróży
Naszą wyprawę rozpoczynamy w czerwcowy piątek
zaraz po pracy. Auto jest spakowane i przygotowane do drogi,
wystarczy zabrać ze sobą dokumenty i prowiant w podręcznej lodówce
(mieści się pod nogami pasażera). Z Wałbrzycha wyruszamy o 16 i
będę prowadzić w pojedynkę. Osobiście nie lubię jeździć po
zmroku i staram się tak układać trasę aby nie podróżować nocą,
także w tym przypadku nie chciałem przekraczać godziny 22 do
naszego noclegu.
W google maps wytyczyłem całą trasę
podróży, aby wiedzieć jak najlepiej pojechać i gdzie wzdłuż
drogi zarezerwować nocleg tranzytowy. I tak z Wrocławia kierujemy
się autostradą na Drezno, dalej Norymbergię i Monachium. Następnie
kierunek na austriacki Innsbruck, włoskie Bolzano, Weronę, Bolonię,
Florencję i Livorno, z którego odpływają promy.

Dlaczego akurat Livorno? – bo odpowiadało nam logistycznie, ale i cenowo. Zanim wybrałem to miejsce sprawdziłem za ile kupię bilety na prom w obie strony. W internecie skorzystałem z portalu do rezerwacji promów www.directferries.pl, chociaż można także bezpośrednio rezerwować u przewoźników – w tym przypadku tańsza opcja o kilka eurasów.
Na początku podróży założyliśmy, że będziemy jechać ciurkiem do godziny 21/22, z przerwą na zatankowanie auta na granicy, najtaniej jest w samym Zgorzelcu. Ceny paliw przy autostradzie są mocno zawyżone. Polecamy stację Citronexu, do której dojedziecie jadąc prosto na pierwszym rondzie w mieście, następnie w prawo i po 100 metrach jesteście na miejscu. Zatankujecie tu znacznie taniej niż na pozostałych stacjach, tylko często bywają kolejki do dystrybutorów… .
W google maps (lub viamichelin) wyznaczyłem miejscowość do której dojedziemy przed godziną 22. Wyszło, że będzie to niemiecki Zwickau lub najdalej okolice Plauen. Następnie na bookingu (https://www.booking.com/s/34_6/e828a563 – rezerwując nocleg przez ten link otrzymasz Ty i my zwrot po 50 zł) wpisałem nazwy obu miejscowości i wyszukałem najbliższą z najtańszym i najwyżej ocenionym przez użytkowników miejscem noclegowym. Wypadło na miasteczko Lengenfeld, do którego dotarliśmy zgodnie z planem. Do pokoju w pensjonacie zabraliśmy nasz zestaw podróżny – czyli mały czajnik bezprzewodowy, maleńką kuchenkę elektryczną, kubeczki, sztućce i miski z melaminy oraz wcześniej przygotowany prowiant do odgrzania.
Nazajutrz bardzo wczesna pobudka – w okolicy godziny 3 rano, szybka kawka, śniadanko i heja w drogę. Klucz od pokoju zostawiamy we wcześniej umówionym miejscu na recepcji, która nie była całodobowa.
Sobotni etap był lekkim wyzwaniem, gdyż założyliśmy dotarcie przed wieczorem do włoskiego Livorno, w którym wynajęliśmy pokój w prywatnym mieszkaniu nieopodal portu.
Przed nami dystans 1060 km, nawigacja podpowiada czas podróży około 11 godzin i to non stop, więc z postojami trzeba przyjąć jakieś 14 godzin.

Livorno
Dotarłszy na miejsce mieliśmy jeszcze czas na przejście się nadmorską częścią miasta i zjedzenie kolacji w food-trucku – tradycyjna bułka Panini wypełniona grilowaną kiełbasą stała się naszą wieczorną rozpustą. Do wyboru było ze 20 różnych wkładów, ale młoda para włochów szczególnie tę rekomendowała. Przy okazji załapaliśmy się na uliczne występy zespołów tanecznych i krótką wędrówkę po starym mieście. Od morza czuć było przyjemną bryzę morskiego powietrza, która mieszała się ze spalinami i hałasem wszechobecnych skuterów. Nocne życie włochów powiązane jest z nazbyt głośnym stylem mowy i trzeba się do tego przyzwyczaić 😉

Do Livorno wjeżdżaliśmy od strony Florencji i przywitało nas widokiem wielkiego portu morskiego, którego końców nie szło ogarnąć na horyzoncie. Wszędzie dookoła niczym klocki lego poustawiane były kontenery czekające na załadunek lub dalszą drogę. W porcie jak w mrowisku, w kolorowych kaskach i żółtych kamizelkach krążyli liczni pracownicy, starający się nad tym wszystkim zapanować. Samo miasto ma bardziej przemysłowy charakter i naszym zdaniem pobyt w nim dłuższy niż dwa dni nie ma sensu. Zresztą większość opinii w internecie informuje, że Livorno nie jest zbytnio atrakcyjne dla turystów. Wieczorna lampka winka na tarasie przysporzyła nam kolejnych atrakcji w postaci „przedstawienia” małżeńskiego odbywającego się na balkonie vis a vis naszego tarasu. Nasze wyobrażenia o życiu włoskiej rodziny dokładnie się spełniły 🙂 Na koniec było ostentacyjne trzaśnięcie drzwiami i okrzyk w naszym kierunku – „na co się tak gapicie!”.
Cieplutki wieczór zachęcał nas do wypicia kolejnej lampki wina, ale myśl o wczesnej pobudce skutecznie nas ograniczyła… .
Prom na Sardynię odpływa z portu w Livorno i cumuje w Golfo Aranci. W niedzielę rano o 8:00 rozpoczyna się onboarding na prom i trzeba być na miejscu najpóźniej kwadrans przed czasem (zalecamy wcześniejsze przybycie aby zająć miejsce na czele kolejki wjazdowej). Rejs trwa od 6 do 8 godzin w zależności od warunków pogodowych. Rezerwację biletów proponuję zrobić już na początku roku, gdyż im bliżej wakacji to ceny rosną i to dość mocno. Nasze bilety w obie strony (powrót był nie do Livorno tylko do Civitavecchia) kosztowały około 1000 zł. Na Sardynię płynęliśmy promem Corsica Ferries, a z powrotem Tirrenia. Promy są wielkości sporego hotelu i oferują sporo możliwości spędzania wolnego czasu – począwszy od odkrytego basenu na najwyższym pokładzie po galerię handlową, w której możecie zrobić zakupy. My skorzystaliśmy z opcji wypoczynku nad basenem i z czystą rozkoszą delektowaliśmy się śródziemnomorskim słońcem.


Wielu ludzi chroniąc się przed upałem, rozkłada wewnątrz promu karimaty i koczuje na nich niczym Beduini na Saharze. Restauracja promowa oferuje sporo potraw, jednakże polecamy wybranie oferty dnia – raz, że wychodzi najtaniej, dwa, że jest szybko podane (kuchnia jest przygotowana na dużą ilość zamówień), trzy, że będzie to świeże. Cena zestawu dnia składającego się z hamburgera, frytek i napoju wynosiła 15 euro/osobę. Całość podana na talerzu do stolika – jak na restaurację przystało. Można także skorzystać z opcji zakupu bułki Panini, ale to także wydatek rzędu kilku euro. Najtaniej jest zabrać swój prowiant z termosami z kawą i herbatą.


Z portu Golfo Aranci mamy do pokonania dystans około 100 km przez górzyste tereny, więc należy przyjąć, że podróż potrwa do 2 godzin. Na miejscu docelowym w Valledorii będziemy około godziny 18 lub później. Rezerwując pokój lub kemping należy zaznaczyć taką godzinę naszego przybycia w górę. Kilka lat wcześniej jechaliśmy samochodem do Barcelony. Trasę podzieliliśmy na dwa etapy. Nocleg tranzytowy zarezerwowałem na kempingu we Francji. Z powodu pewnych utrudnień drogowych na miejsce dojechaliśmy dopiero po 22. Ku naszemu zdziwieniu brama wjazdowa na kemping była zamknięta i pocałowaliśmy przysłowiową klamkę! Nie było także nikogo z obsługi! Aby dostać się na teren kempingu w celu poszukania kogoś, kto otworzy bramę wjazdową, musiałem jak jakiś intruz skakać przez ogrodzenie… Dlatego informacja o godzinie naszego przybycia jest taka ważna.
W drodze powrotnej odpływaliśmy z Olbii do Civitavecchia – taka trasa była tańsza i krótsza czasowo. Dzięki tej opcji mogliśmy pozwiedzać jeszcze toskańską Sienę i nocować obok Florencji.
Welcome to Sardinia

Po 6 godzinach rejsu nastąpiło nagłe ożywienie wśród pasażerów. Zaczęli biegać z aparatami od burty do burty i pstrykać fotki. Leżąc nad basenem obserwowaliśmy ten cały zamęt, bo przecież Pan Kapitan mówił o 8 godzinach rejsu a minęło dopiero 6! I o co tu chodzi?! Dobra wstajemy zobaczyć co się dzieje. Naszym oczom ukazał się piękny widok turkusowego koloru wody opływającej szczelnie jakąś sporych rozmiarów formację skalną. Dookoła spora ilość przycumowanych jachtów. Z upływem mil morskich formacje skalne zamieniły się w sporą wyspę o dość surowym charakterze nabrzeża. Prom brnął przed siebie przecinając kolejne fale, a zgromadzeni ludzie masowo zaczęli wchodzić do jego wnętrza. Był to znak, że dopływamy do portu. Golfo Aranci okazał się małym porcikiem z dwoma stanowiskami do przyjęcia jednostek pływających, ale dzięki temu panował w nim znikomy ruch pasażerski. Całość operacji logistycznej opuszczania promu prowadzona była szybko i sprawnie, dzięki czemu po kilkunastu minutach zjechaliśmy na twardy ląd.

Miejscowość Golfo Aranci jest dla nas pierwszym kontaktem z wyspą, można tu przystanąć na nocleg lub na jedzenie, poczuć magię wyspy. Mieścina na swój urok, jednak my jedziemy prosto na kemping do Valledorii. Podróż samochodem trwa około 2 godzin, kilkukrotnie stawaliśmy zauroczeni jakimś widokiem w celu zrobienia zdjęcia. Krajobraz typowo wyspiarski, śródziemnomorski, z afrykańskim powabem. Krajobraz dookoła tworzą skałki, oliwki, kaktusy, klify, niskie domki i gorące powietrze, ubrane w barwę turkusu, ciemnej zieleni, brązu i wypalonej od słońca żółci. Taki klimat nazywamy afrykańskim.

Po dotarciu na zarezerwowany kemping zostaliśmy przywitani przez młodziutką, uśmiechniętą Włoszkę o anielskiej urodzie i jej czarnoskórego rówieśnika – studenta, dorabiającego w wakacyjnej przerwie od nauki.

Przez kilka pierwszych dni na wyspie czuć było mocne podmuchy wiatru i było dosyć irytujące zjawisko, zważywszy na piękno okolicznych plaż zbliżonych podłożem do naszych polskich – piaseczek jak w Świnoujściu!. Aby móc się spokojnie opalać musieliśmy chować się za małymi wydmami lub budować z ręczników a’la parawan. Na szczęście po kliku dniach wiatry odpuściły i mogliśmy „smażyć” się w słońcu 🙂
W kolejnych relacjach z pobytu na Sardynii opiszemy miejsca do których dotarliśmy i możemy Wam polecić.
Masz pytania, komentarze? pisz śmiało, ale z klasą :-)